A że naszym zestawem, zwłaszcza po średniej jakości drogach jeździ się ciężko, podróż postanowiliśmy podzielić na odcinki i przepleść zwiedzaniem.
I tak pierwszym przystankiem stały się Węgry, konkretnie kemping nad jeziorem w Nyiregyhazie. Kemping okazał się miejscem sympatycznym, ale bez efektu "łał", ceny na średnim poziomie (nieco ponad 100 zł za noc). Za korzystanie z kąpieliska trzeba wnieść dodatkową opłatę (do kempingu należy niewielki kawałek brzegu, bez plaży).
Poza miejscami dla kamperów, przyczep i namiotów, na kempingu są maleńkie domki.
Największym plusem kempingu jest jego lokalizacja, przy fajnym miasteczku, wspomnianym wcześniej kąpielisku i ZOO.
Mając jeden dzień na odpoczynek wybraliśmy się właśnie do ZOO. Jest ciekawe, podoba mi się pogrupowanie zwierząt "na kontynenty" i zwiedzanie na wielu poziomach (miejscami chodzi się po mostkach i platformach).
Jednak muszę przyznać, że po naszym Wrocławskim i Śląskim (w Chorzowie) ZOO, to nie robi jakiegoś ogromnego wrażenia. Widać też, że lata świetności ma za sobą...
Wieczorem na kolację grill, potem spacer nad jezioro i następnego dnia rano w drogę :)
Druga sprawa, to moja przygoda pod prysznicem w sanitariatach oznaczonych wyraźnie jako miejsce dla kobiet. Wchodzę, a tam za jedną zasłonką cztery kabiny, odgrodzone tylko dyktami pomiędzy stanowiskami. I kąpie się babka i facet i biegają sobie już wykąpane dzieci (dziewczynka i chłopiec, lat około 6-8). Więc grzecznie mówię zupełnie gołemu panu, że to damskie prysznice a on odpowiada mi po polsku (a jakże!), że są wolne dwa stanowiska do mycia, więc zaprasza, a zresztą oni zaraz wychodzą...
Chyba jakaś mało nowoczesna jestem, bo jednak poczekałam aż będzie wolne :)
CDN
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz