poniedziałek, 11 lipca 2016

Wrocław, czyli zwierzaki i krasnale :)

W drodze powrotnej z Wielkopolski do Krakowa zatrzymaliśmy się na kempingu AZS AWF we Wrocławiu. Kemping jest duży, można znaleźć miejsce w cieniu, nikt nikomu nie zagląda w okna, obsługa bardzo przyjazna i pomocna. Kemping nie należy do nowych ani tanich, ale i tak polecam.


Pierwszego dnia wybraliśmy się na wrocławski rynek, polować na krasnale :) Jest ich już 277 i wciąż pojawiają się nowe. Skąd się wzięły we Wrocławiu? Tego możecie się dowiedzieć TU


 







Zmęczeni spacerem dostrzegliśmy "Starą Pączkarnię" i stanęliśmy w długiej kolejce, wychodząc z założenia, że jeśli ludzie stoją kilkanaście minut, to pewnie dostaniemy coś dobrego :) O tak, pączki były gorące, wielkie, wyśmienite i wielu wariantach smakowych do wyboru. Przepyszne!



Drugiego dnia wybraliśmy się do wrocławskiego ZOO. Ostatni raz byliśmy tu trzy lata temu, kiedy jeszcze nie było AFRYKARIUM i teraz było ono jednym z głównych punktów na liście rzeczy, które chcemy w te wakacje zobaczyć. Wrażenia trudno opisać, zdjęcia też nie oddają uroku tego miejsca. Wszystkim polecam po prostu wybrać się do Wrocławia i nacieszyć oczy podwodnym światem :)





 




Wrocławskie ZOO istnieje od 1865 roku i jak większość współczesnych ogrodów zoologicznych służy nie tylko ludziom ale i zwierzętom. Zajmuje się hodowlą zagrożonych gatunków (powyżej zdjęcie hipopotamicy i urodzonego tutaj jej maleństwa, które chowa się pod wodą), edukacją (np.kampania na rzecz ochrony obszarów polarnych) czy ratowaniem zwierząt z cyrków (słonie).



Na szczęście minęły czasy, kiedy zwierzęta kręciły się w ciasnych klatkach, teraz mają zadbane, zielone wybiegi, zbliżone do warunków naturalnych, niejednokrotnie tak duże (poniżej przykład miejsca gdzie mieszkają niedźwiedzie, których nawet nie widzieliśmy wśród roślin), że nie sposób dostrzec zwierząt.






Większość zwierząt jest odgrodzona szybami, nie kratami...


 

 ... a w niektórych miejscach bezpośrednio nad głowami zwiedzających skaczą małpy, śpią nietoperze albo zwisają leniwce...


Jeśli zapragniecie jeszcze bliższego kontaktu z naturą, proponuję odwiedzić zagrodę koziołków. Można je nakarmić, choć niektóre potrafią same korzystać z automatu z paszą ;)


Długo bym mogła pisać o wrocławskim zoo, ale pozostawię Wam kilka ciekawostek do samodzielnego odkrycia.

I tak dobrnęliśmy do ostatnich chwil naszego pierwszego (ale zapewne nie ostatniego) wakacyjnego wyjazdu. Ruszamy do Krakowa...









sobota, 9 lipca 2016

Na dobry poczatek wakacji: Wielkopolska :)

W te wakacje na pierwszy ogień poszła Wielkopolska. Zaraz po zakończeniu roku szkolnego i ogłoszeniu wyników rekrutacji do gimnazjum (najmłodszy członek naszej załogi właśnie skończył podstawówkę), wybraliśmy się do Poznania, jadąc drogą dla czołgów ;)


Tak się złożyło, że kiedy dotarliśmy na miejsce, polska reprezentacja grała mecz, więc utworzyliśmy strefę kibica, by wspólnie spędzić wieczór pełen emocji...


Była też kolacja, a na deser wielki sękacz, przywieziony przez jedną z załóg...


Następnego dnia udaliśmy się do muzeum – Pracowni Literackiej Arkadego Fiedlera w Puszczykowie. Chyba każdy kojarzy, że to pisarz (cóż, lektura "Dywizjon 303") oraz, że to podróżnik. Ale dopiero oglądając eksponaty w muzeum uświadamiamy sobie jak wielkim podróżnikiem i pisarzem był ten człowiek...









Następnie odwiedziliśmy Wielkopolski Park Narodowy, gdzie udaliśmy się na relaksujący spacer wśród zieleni...


Wieczorem mieliśmy okazję zwiedzić piękny pałac w Mórkowie. Obecnie mieści się w nim Dom nowicjacki Towarzystwa Chrystusowców.


Chrystusowcy to bardzo ciekawe zgromadzenie. W szczególny sposób włączają się w apostolstwo Kościoła powszechnego poprzez pracę na rzecz Polaków, mieszkających poza granicami kraju. Poza posługą duszpasterską księża służą Polonii opieką kulturową i społeczną.

W pewnym sensie to nasze bratnie dusze - podróżnicy. Zapewne właśnie dlatego, tak wspaniale czuliśmy się goszcząc na ich boisku :) A nasze obozowisko wyglądało tak: 



Mórkowo stało się naszym domem na trzy kolejne dni. Z przyjemnością zwiedzaliśmy ciekawe miejsca w okolicy.
Najpierw udaliśmy się do Osiecznej by zwiedzić przepiękny, kościół klasztorny Zakonu Franciszkanów, gdzie cały wystrój jest drewniany, co dodaje wnętrzu oryginalności i elegancji:



Później pojechaliśmy do Filmowego Soplicowa w Cichowie...





... gdzie główną atrakcją okazała się damska toaleta dla przyjaciółek, którym trudno się rozstać choć na chwilę...


Następnie zjedliśmy wspaniałe kebaby na ślicznym rynku w Gostyniu:


Na koniec pojechaliśmy zwiedzić Bazylikę na Świętej Górze, zbudowaną na wzór weneckiej bazyliki Santa Maria della Salute. Znajduje się tu zespół klasztorny mało znanego Zakonu Filipinów.




Bracia zakonni i potomkowie fundatorów barokowej świątyni chowani są w kryptach kościoła. Istnieje tu unikalny mikroklimat, zwłoki nie rozkładają się, ale mumifikują. 


Niesamowite przeżycie, spacer ciemnymi korytarzami, dookoła ponad dwieście trumien...

 
Na koniec pobytu w Mórkowie zaprosiliśmy naszych Gospodarzy do obozowiska. Tradycyjnie zestawiamy stoły na środku, robimy kawę, herbatę i wyciągamy schowane głęboko zapasy ciast i słodyczy. W ten sposób spędzamy ostatnie chwile spotkania razem...


To wyjątkowe zdjęcie zrobił z wieży kolega Robert, na co poniżej przedstawiam dowód:


Na kolejne dni udaliśmy się do Boszkowa, gdzie relaksowaliśmy się ze znajomymi,  spacerując, grilując (z fantazją, bo okazało się, że nawet jajka można zrobić na ruszcie...), pływając i odpoczywając...







Na koniec, wracając powoli w stronę domu, pojechaliśmy do Wrocławia... 
Ale o tym w następnym poście...