poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Wakacje pod psem, czyli relacja Emmy :)

Nazywam się Emma i pochodzę ze Złotolandii . Wołają na mnie Emi lub Emka. Ale jak mówią pies albo potwór, to i tak wiem, że to o mnie chodzi...
Moi Państwo dużo podróżują, wtedy najczęściej zostawiają mnie u w domu z Mateuszem (on jest "za stary" żeby jeździć z rodzicami), czasem zostawiali mnie u Babci, ale tym razem zabrali mnie ze sobą...
Najpierw mnie wykąpali, żebym czysta na te wakacje pojechała....


Następnego dnia rano otworzyli bagażnik dużego auta i zanim zdążyli coś powiedzieć, już byłam w środku. Pani twierdzi, że nie powinnam tak wysoko skakać, żeby nie nadwyrężać stawów, ale jestem zbyt szybka i zwinna, żeby zdążyli mnie tam wsadzić...


Obserwowałam drogę przez okno, czasem zerkałam na nasz podróżny domek, który jechał za nami cały czas, aż wszyscy szczęśliwie dotarliśmy na miejsce...


Pani specjalnie szukała kempingu, gdzie wszystkim nam będzie dobrze i znalazła "Domki w lesie"
I to był świetny wybór! Dookoła naszej przyczepy był las, cisza i spokój. Kawałeczek dalej kran z pyszną źródlaną wodą, która bardzo mi smakowała.


 

Dla ludzi też były atrakcje: basen, kort tenisowy, budka z lodami, przekąskami na ciepło i lanym piwem, dwa place zabaw i boisko do siatkówki, salon gier dla dzieci... Jak ktoś nie ma takiej fajnej przyczepy jak my, to może mieszkać w drewnianym domku, albo rozbić sobie namiot. Pani mówi, że to świetne miejsce na rodzinne wakacje i że na pewno jeszcze tam wrócimy. Ja jestem za!







Jak każdy pies najbardziej (no, może tak samo bardzo jak jedzenie i przytulanie) kocham spacery. A było gdzie chodzić! Tuż za płotem zaczynała się ścieżka przyrodnicza...




W ogóle dużo chodziliśmy po okolicznych lasach...



Wiecie, że ludzie przynoszą z lasu jedzenie? Moi nazbierali grzybów, zachwycali się, wąchali, smażyli, dodawali do jajecznicy i sosu do placków...




Mnie nie dali spróbować,  ale nie narzekam, bo na wyjeździe i tak wolno mi wiele więcej niż w domu...


Byliśmy też oglądać mofety, czyli ekshalacje CO2 z wnętrza ziemi. Nie umiem czytać tych tabliczek, ale wiem, że to coś dziwnie pachnie i śmiesznie bulgota...




Jedna taka mofeta jest na terenie "Domków w lesie"...

 


W ośrodku jest też łowisko pstrągów. Maks ma dopiero 13 lat, a udało mu się złowić obiad dla całej rodziny!


Oczywiście sprawdziłam jakość i świeżość każdej ryby od ogona...


Aż do głowy...


Były świeże i zdrowe, więc ich chwilę popilnowałam...


Ale Pan je zaraz zabrał, oprawił i usmażył...


Myślę, że smakowały ludziom bardzo, bo tyle z nich zostało...


I o ile ryby mi się podobały, to konie już nie szczególnie...


Są duże, dziwnie pachną i nie można się z nimi porozumieć w żadnym języku. Szczekałam do nich i nic. Tylko patrzyły i chciały mnie wąchać. No bez przesady, to ja zwykle wącham, a nie mnie się wącha!





 





Maks jeździ na tych koniach i bardzo go to cieszy. Zawsze jak gdzieś podróżuje, to zabiera ze sobą plecak z kaskiem i bryczesami. Tak na wszelki wypadek, bo może będzie w okolicy jakaś stadnina... Tym razem też była  i Maks jeździł, a nawet skakał na Szarlotce, co podglądaliśmy zza płotu :)



Jeśli chodzi o dziwne zwierzęta, to widziałam też takie (mieszkają w Krynicy, przy "Sankostradzie"):



A w niedzielę zostałam sama z Panem, bo Maks i Pani poszli do kościoła i na Golgotę w Tyliczu. Podobno jest tam pięknie. Na dowód zrobili zdjęcia:




Byliśmy też na Bielicznej, czyli w nieistniejącej już łemkowskiej wsi, gdzie jest stara cerkiew i mały cmentarz.


Mnie walory zabytkowe tego miejsca nie interesują, ale szaleństwo na łące a później odpoczynek w cieniu i wytarzanie się w trawie to co innego!



Wyjazd uważam, za bardzo udany i chętnie dam się zabrać następnym razem, żeby odpocząć trochę na łonie natury...