niedziela, 25 sierpnia 2019

Kierunek - Morze Czarne (cz.7 - Drakula)

Kiedy słońce wstało, kemping "Vampir" wbrew nazwie, okazał się miejscem bardzo przyjemnym i słonecznym :)



Przyjechaliśmy tu oczywiście w celu zwiedzenia zamku Drakuli. W Transylwani każdy zamek rości sobie prawo do bycia "tym prawdziwym zamkiem Drakuli". My wybraliśmy zamek Bran.
"Dzięki książce Brama Stokera zamek uchodzi za siedzibę wampira Draculi, choć prawdopodobny pierwowzór tej postaci, Wład Palownik, nigdy w nim nie mieszkał" - czytamy w internecie.


I wszyscy, którzy mówili mi, że to czysta komercja, drogo i "ludź na ludziu"... Tak, mieli rację. Ale cóż, będąc w tej okolicy wypada zwiedzić, więc stajemy grzecznie w kolejce do kasy.


Zamek, jak zamek, ładny nawet, ale na kolana nie rzuca. Ot, taki niewielki, średniowieczny zamek obronny...



Obecnie mieści się w nim muzeum historyczne...
 





Za dodatkową opłatą można oglądnąć salę tortur...







Jeszcze tego samego dnia przenosimy się około 100 kilometrów dalej, na kemping De Oude Wilg w miejscowości Carta. To taki przydomowy, przyjemny kemping, gdzie człowiek czuje się jak gość, nie jak klient. Nawet powitani zostaliśmy mini drinkami :)



Jest jeszcze czas do wieczora, a moja chytrość, jeśli chodzi o zwiedzanie, nie zna granic, więc jedziemy do ruin Opactwa Cystersów.









Wieczór spędzamy w miłym towarzystwie, bo choć świat jest wielki, to drogi podróżników często się przecinają... Spotykamy znajomą załogę, prawie sąsiadów z Wieliczki, na dodatek gości organizowanych przez nas Smoczych Zlotów :)

CDN

sobota, 24 sierpnia 2019

Kierunek - Morze Czarne (cz.6 - błotne wulkany)

Ruszamy. Do przejechania mamy nieco ponad 300 kilometrów. Kolejnym punktem podróży są największe w Europie błotne wulkany w Berce.


Jedziemy drogą między malowniczymi polami kukurydzy, słoneczników i arbuzów. Owoce są wielkie, dojrzałe, świeże i tanie. Grzechem by było nie zatrzymać się przy jednym ze straganów...


Prawie po drodze, jest jeszcze jedna atrakcja turystyczna, więc zbaczamy kilka kilometrów.
Tak, to wieża Eiffla, a właściwie jej wierna kopia w skali 1:6. Ma 54 metry wysokości i znajduje się w Slobozi. Mały park, przez który trzeba przejść do wieży jest zaniedbany, choć kiedyś musiał być dodatkową atrakcją tej okolicy. Najważniejsze, że krótki spacer pozwala rozprostować kości  :)


Bez żadnych przeszkód i przygód docieramy na kemping (właściwie to taki parkingo - kemping) Muddy Land. Właściciel jest przesympatyczny i tryska humorem :) Cena bardzo atrakcyjna (niecałe 45 zł za noc). Sanitariaty raczej skromne, ale są.  Prąd, woda, sklepik, stoliczki pod zadaszeniem, i piękne widoki. Do tego bliziutko do wulkanów. Super :)



Wieczorem robimy grilla i wędzimy ryby (w tym sezonie wozimy malutką wędzarnię ze sobą), które wcześniej muszą ocieknąć z solanki...


 

Rano, zgodnie z planem, ruszamy na podbój kolejnej atrakcji tych wakacji.
Wulkany błotne w Berce zostały opisane już w 1881 roku, a od 1924 są objęte ochroną jako rezerwat przyrody. Aktywne wypływy błota i gazów zlokalizowane są na obszarze dawnych, zastygłych wypływów, które tworzą nieziemski krajobraz. Jest tu trochę jak na pustyni, trochę jak na innej planecie...






Niektóre wulkany są płaskie, jak wielkie błotne kałuże, które co jakiś czas "bulgotają".




W sumie wyglądały całkiem niewinnie, póki nie przeczytałam jaką mają głębokość...


Inne są bardziej aktywne, robią się w nich duże bańki, które pękają, wydając śmieszne odgłosy, coś jak głośne "beknięcie".




Najfajniejsze są te mniejsze, stożkowate, które "plują" błotem. Popatrzcie na kolejne zdjęcia, jak "błotna lawa" wzbiera, robi się bąbel, rośnie, pęka aż w końcu eksploduje :)






Wulkany to niewątpliwie spora atrakcja, coś oryginalnego, wartego obejrzenia. Polecam, jeśli będziecie w tych stronach :) Obszary aktywne, które można zwiedzać są dwa. Jeden, Pâclele Mari, znajduje się kilkaset metrów od kempingu, drugi około 2 km dalej, po przeciwenej stronie i najlepiej podjechać tam samochodem.


 

Jeśli wytęży się wzrok, lub powiększy zdjęcie, to z drugiego pola wulkanów Pâclele Mici można dojrzeć (tam pokazuje strzałka) Muddy Land, gdzie stoi nasza przyczepa :)


A teraz ruszamy dalej. Dziś do przejechania tylko 170 kilometrów. Hmmm, czyżby? 
Nasze "szczęście do przygód" na tym wyjeździe nie ma chyba granic...
Jedziemy malowniczą, krętą drogą, widoki są piękne...


Nagle widzimy most (a raczej wiadukt nad przepaścią). Ale nie taki zwyczajny, tylko... z ruchem wahadłowym i przewężeniem do 200 cm a nasza przyczepa ma 230 cm...


Na dodatek miejsca jest zbyt mało, żeby zawrócić. Odpinamy więc przyczepę i próbujemy obrócić ją ręcznie w miejscu. Sami nie dajemy rady, droga jet trochę stroma. Na szczęście pomagają nam inni kierowcy (trudno powiedzieć czy z dobrego serca czy dlatego, że jak nie pomogą to nie przejadą, stoimy w poprzek drogi). Wreszcie się udaje i podpinamy auto. 


Z powrotem jedziemy około 60 kilometrów (czyli musimy nadrobić w sumie 120). Droga alternatywna prowadzi po jeszcze większych zakrętach (zrzut z nawigacji poniżej).


Jakoś dajemy radę, ale do kempingu o wdzięcznej nazwie Vampir docieramy długo po zmroku...

CDN